Miejsce
Na zewnątrz słońce, przyjemnie, spokojnie. Z jednej strony budynku jest zaprojektowany przez ogrodnika ogród skalny z oczkiem wodnym i drewnianym mostkiem. Szkoda tylko, że z nieczynnym wodospadem, którego szum spadającej po kamieniach wody miałby zapewne relaksujący wpływ na strudzonych podróżnych. Z drugiej strony budynku jest letni taras, który od wąskiej drogi dojazdowej na parking osłania niewielki żywopłot.
„Wędrowcze serdecznie zapraszamy Cię w nasze skromne progi”
Do środka restauracji prowadzi niewielki, doświetlony przez przeszklone, automatyczne drzwi hol. Za nim rozpoczyna się ciąg trzech sal na otwartej przestrzeni. Pierwszą z nich jest nieduże pomieszczenie – jakby przedsionek, w którym panuje półmrok. Znajduje się tu kilka stolików, kącik dla dzieci – mały stolik z przyborami do rysowania i fontanna, która automatycznie załącza się przy ruchu. A że fontanna stoi przy ciągu komunikacyjnym do WC, to tryska wodą niemal nieustannie. Z przedsionka przechodzi się do drugiej sali z barem. Tę część od następnej - dosyć dużej sali - oddziela wielkie akwarium.
Wewnątrz panuje lekki chłód (pomieszczenie jest klimatyzowane). Obsługa szybka i sympatyczna. I te odgłosy dobiegające zza drzwi kuchni: tłuczenie mięsa na kotlet, skwierczenie tłuszczu na patelni. Od razu pomyślałam: jest po domowemu.
Wnętrze urządzono skromnie, ale bardzo przyjemnie. Stoliki nakryte są jasnymi obrusami z przerzuconymi przez ich środki drapowanymi bieżnikami. Na nich wazoniki z kwiatami, serwetniki, świeczniki. Do siedzenia wygodne, tapicerowane krzesła. Na parapetach ogromnych okien doniczkowe kwiaty. Całość uzupełniają pastelowe ściany, dwie okrągłe kolumny, jasna boazeria i drewniany parawan maskujący wejście na zaplecze.
W karcie
Śniadania, zakąski, zupy, dania półmięsne i jarskie, dania z drobiu i wieprzowiny, desery. To tylko część potraw, które można znaleźć w menu. W restauracji można najeść się już za ok. 30 zł - np. cebulowa z makaronem (6 zł), kotlet panierowany (16 zł) i ziemniaki (3,50 zł) lub żurek wiejski z kiełbasą i ziemniakami (8,50 zł) i pierogi z mięsem (7 szt./12 zł).
Na obiad
Mój wczesny obiad składał się z zupy, sałatki i deseru.
Barszczyk z pasztecikiem (8 zł) podano w niewielkiej filiżance. Był dobrze ciepły, doskonale doprawiony. A pasztecik? Smak miał troszkę słonawy. Ciasto złociste, mięciutkie i cieplutkie. Środek wypełniony był pachnącą, smakowitą masą mięsną. Wprost rozpływał się w ustach.
Sałatka – kęski kurczaka na sałacie (17 zł), jak każda sałatka, która jest solidnie przyrządzona składała się z: liści sałaty lodowej, zielonego ogórka, czerwonej papryki, pomidorów, wiórków żółtego sera i grillowanego kurczaka. Gdyby nie sos czosnkowy na bazie majonezu, za którym akurat nie przepadam w zestawieniu z zieloną sałatą, to nie miałabym jej nic do zarzucenia.
Deser lodowy (Leśna kraina - 15 zł) był pełną harmonii kompozycją smaków: 3 gałki lodów, bita śmietana, jagody, jogurt naturalny, rurki waflowe, polewa. Palce lizać!
Szybki, obfity, smaczny i nie pustoszący tak bardzo portfela – tak w skrócie można określić mój posiłek w przydrożnej restauracji Seva. Będąc znów w tych okolicach przejazdem, na pewno wezmę ją pod uwagę.