Wyjątkowy traf
Obierając posiłek w oberży (przy trasie nr 92: Warszawa – Sochaczew), trafiłam do miejsca niezwykłego.
Szybko zapadający jesienny zmrok nie przeszkodził mi dostrzec rozłożystego drewnianego budynku z neonowym czerwonym napisem naprzeciwko stacji paliw. Machinalnie nacisnęłam na pedał hamulca. Nie zastanawiając się skręciłam na parking przed restauracją. Przejmujący zimny wiatr, szybko przegonił mnie do środka.
Ogromne wnętrze przywitało mnie przyjemnym ciepłem z kominka. Trzaskające polana drewna wesoło migotały czerwono-pomarańczowym ogniem. Zachęcona przyjęciem, usiadłam w rogu sali za ciężkim drewnianym stołem.
W środku jaskini
Ogromna sala z kominkiem pośrodku zawiera wszystkie elementy wystroju typowego dla drewnianych chat. Drzwi, okna, ławy do siedzenia, wielkie stoły. Stylowy barek, a nawet drabiniasty wózek z suszonymi roślinami i wiązką słomy. Innym wyjątkowym fenomenem są ściany. Pomalowane w sceny przedstawiające historię powstania świata i człowieka stwarzają aurę tajemniczości. A mury łączące czerwoną cegłę z kamieniem oraz lampy oświetlające pomieszczenie na kształt pierwotnych maczug kuszą surowym, jaskiniowym pięknem. To widok, jakiego nie doświadczy się w typowych zajazdach.
Jest coś jeszcze. Poręcz przy schodach prowadzących do sali na wyższym poziomie. Imponujące dzieło wykonane z naturalnie poskręcanych, obdartych z kory konarów drzew.
Zbójnicki dominator
Jeżeli odwiedzamy jaskinię z zamiarem jedzenia, trzeba wybrać coś, co tak jak przed wiekami dawało ludziom sytość i zadowolenie na długi czas. W karcie oberży takich dań nie brakuje. Szczególnie godne polecenia są: Placek po zbójnicku. Typowo polski kotlet schabowy. Różnego rodzaju golonki: w piwie, po bawarsku. Kapusta zasmażana.
Musiałam poczuć tę kulinarną zapowiedź, aby wyraźniej wczuć się w jaskiniową atmosferę. Nie było rady – obrałam za cel degustacji placek po zbójnicku (780g za 22 zł).
Czas oczekiwania (standardowy – ok. 20 min, jeśli potrawa przygotowywana jest na miejscu, a nie odgrzewana) mógł mi upłynąć na pochłanianiu zaserwowanego najpierw smalczyku z kiszonym ogórkiem i ciemnym pieczywem. Spróbowałam – pycha! Wolałam jednak nie przesadzić z podjadaniem przystawki i pokornie wybrałam wariant dalszego na nią patrzenia.
Rekomendowana potrawa, rzeczywiście pozwoliła mi zasmakować „zbójnickiego” uroku. Wielki, zwinięty na pół placek wymagał ode mnie nie lada odwagi, aby objąć go wzrokiem, a co dopiero, aby go zjeść. Wybierając wariant zjedzenia wszystkiego, trochę się jednak przeliczyłam w ocenie moich możliwości. Pozostawiając połowę porcji i tak zdołałam przeżywać, czuć, smakować. Nie tylko wybornego ciasta ziemniaczanego, wspaniałego gulaszu z rozpływającymi się w ustach miękkimi kawałkami mięsa, ale i …
To już proponuję każdemu spróbować.