Pizza zamiast ryby
Zwiedzanie wzgórza zamkowego z Mysią Wieżą, spacer urokliwymi alejkami na Półwyspie Rzępowskim, powietrze przesączone wilgocią wód Gopła sprawiły, że poczułam niemały głód. Apetyt, gdzie jak gdzie, ale nad brzegiem jeziora słynącego onegdaj (i sądząc po wędkarzach stojących z wędkami na jego brzegach i dzisiaj) przyszedł na rybę. Jednak obiad z rybą na talerzu coraz bardziej mi umykał niczym potężny, żarłoczny szczupak będący utrapieniem miejscowych rybaków za czasów księcia Popiela. Szczupak, który w kruszwickiej legendzie występuje jako Goplan, zjadał mniejsze ryby, wywracał rybackie łodzie i sprytnie czmychał w głębiny jeziora. Wszystkie wysiłki rybaków, aby go unieszkodliwić przez wiele lat szły na marne. Wreszcie pewnej zimy rybacy wyrąbali w jeziorze wielką dziurę i cierpliwie czekali na rybę. Szczupak pojawił się dopiero nad ranem szarpiąc zarzuconą sieć. Jednak rybacy nie potrafili sami wyciągnąć ogromnego i ciężkiego Goplana. Dopiero sprowadzone konie pomogły wyciągnąć go na brzeg. Stary szczupak długo walczył o swoje życie. Zmęczonemu i osłabionemu, uczestnicy polowania rozcięli brzuch kończąc w ten sposób panowanie potwora w wodach Gopła. I jak opisuje w „Legendach kruszwickich” Kamil Syryczyński: Jezioro niebawem znowu zaroiło się wieloma gatunkami ryb, a miejscowi rybacy znowu przywozili ich pełne łodzie.
Dla mnie kłopotem stało się poszukiwanie restauracji, aby zjeść posiłek. Nomen omen, jak kilkanaście lat temu.
Miejscowość, jak ją zapamiętałam, nie miała szczęścia do knajp. Pełna niepokoju co zastanę teraz, wyruszyłam w „tour de Kruszwica”.
Niestety moje obawy potwierdziły się w terenie. Przyznam – trochę się zawiodłam. Kilka pizzerii i chyba jeden bar, i kawiarnię w rynku w moich poszukiwaniach przebiła reklama restauracji w niedalekiej odległości od miasta.
Na miejscu
Gościniec na zewnątrz wygląda dosyć niepozornie, ot taki większy czworak z lukarnami.
Przed nim, za ogrodzeniem oddzielającym posesję od drogi, wyłożony kostką brukową niezbyt duży parking. Uwagę zwraca ciekawie zaaranżowany ogród skalny na tle jednej ze ścian elewacyjnych z okrągłym oknem.
W środku „Nad Gopłem” ma zaledwie kilka stolików (chociaż zza lekko rozsuniętych dużych drzwi można było dostrzec przestronną salę bankietową). Ściany pomalowane na biało zdobią szerokie pasy wzorzystej, w odcieniach brązu, bieli i kakao tapety. Modny, oszczędny wystrój. Czysto, sympatycznie, kameralnie.
Nadgoplańskie menu
Miłośnicy ryb, do których się zaliczam, wprawdzie w karcie restauracji nie znajdą - wzorem przytoczonej legendy szczupaka, ale zaspokoić apetyt mogą innymi. Takim np. grillowanym filetem z łososia z masłem cytrynowym lub pstrągiem smażonym z koperkiem i cytryną czy filetem z sandacza w sosie ogórkowym. Od zamiaru degustacji upragnionej przeze mnie tego dnia ryby odwiodła mnie kelnerka – czasem oczekiwania. Na sandacza, na którego przyszła mi ochota trzeba było poczekać ok. 30 minut. Niestety trochę zabałamuciłam w Kruszwicy i nie mogłam pozwolić sobie na dłuższy pobyt.
Ale zjeść coś przecież musiałam. Karta kusiła daniami polskimi, m.in.: kotletem schabowym z kością, parmezanem i pietruszką (14 zł); pieczenią z karkówki nadziewanej czosnkiem w sosie pieczeniowym (16 zł); golonką zapiekaną w warzywach (ok. 600 g za 32 zł); zrazami wołowymi (2 szt. za 26 zł) czy stekiem z polędwicy z masłem czosnkowym (39 zł). Także smakowicie brzmiały inne propozycje: kotlet de vollaile (16 zł), pierś z kurczaka faszerowana suszonymi pomidorami w sosie szpinakowym. Były też makarony, pierogi, zupy, sałatki.
Jak zwykle – można tak rzec w moim przypadku – wybrałam sałatkę z grillowanym kurczakiem, a na osłodę szarlotkę na ciepło z gałką lodów waniliowych i bitą śmietaną.
Pionierem w smakowaniu sałatek nie jestem, lecz ta zadziałała na mnie wprost balsamicznie. Może za sprawą głodu? Jednak nie. Okazało się, że sztuka kuchenna lubi proste chwyty: dużo dobrze wypieczonych (ale soczystych) kawałków mięsa, chrupiące listki sałaty i balsam, którym był znakomicie doprawiony, leciutko zagęszczony sos.
Deser, czyli pyszne połączenie zimnych lodów z ciepłymi jabłkami i kruchym, oprószonym cukrem pudrem i cynamonem ciastem.
Do ciastka podeszłam naukowo – przynajmniej miałam taki zamiar – aby zjeść tylko jego część, a nie cały kawałek. Słodka delicja spowodowała jednak, że totalnie o tym zapomniałam.
To dobre miejsce przed lub po spacerze śladami historycznej Kruszwicy. Nieco oddalone od turystycznego centrum, lecz można w nim zjeść jak drzewiej bywało.