Rajska wyspa blisko stolicy?
Czy oferta z landrynkowego folderu z mottem: „Hotel Warszawianka odkryje Twoje umiejętności” spełni moje wyobrażenie luksusowego relaksu postanowiłam sprawdzić na miejscu.
Aqua park w hotelu
Do Jachranki wybrałam się w zimowy mroźny czas. Minusowa temperatura powietrza nie odstraszyła mnie jednak od wyprawy. Perspektywa fiesty w „cieniu” palm była dla mnie zbyt nęcąca. Magia kąpieli w basenach z wodospadem i rwącą rzeką, gejzerami, hydromasażami, jacuzzi, sauną suchą, łaźnią parową, grotą z podgrzewanymi kamiennymi leżankami zachęciły mnie ostatecznie do wypoczynku. Niezapomniane wrażenia hotel oferuje także dla tych bardziej aktywnych fizycznie. Do sportowego wysiłku zachęcają nowoczesna siłownia, sala fitness, squash, a latem: korty tenisowe, boiska, plaża, przystań wodna. Nie zapomniano też o barze, kręgielni i bilardzie.
Na miejscu
Doskonała lokalizacja. Elegancka bryła budynku. Stylowa recepcja z przestronnym klubowym lobby i barem. Nastrojowe, wygodne i przystosowane dla osób niepełnosprawnych korytarze. Przeszklony hol, szklane drzwi, za którymi czekają klifowe wybrzeże, turkusowa woda w dwóch basenach otoczonych tropikalną roślinnością, brodzik dla dzieci. Krajobraz jak na karaibskim wybrzeżu. W środku brakuje tylko złocistego piasku i jak dla mnie, większego basenu pływackiego, którego woda nie należała do najcieplejszych. Dwie wanny jacuzzi miały zbyt wielkie powodzenie i musiałam obyć się bez przyjemności bąbelkowej kąpieli. Za to wrażeń dostarczyła mi naprawdę wartko płynąca rzeka, a mocno masujące dysze wodne błogo odprężyły plecy. Zaspokojony został też mój apetyt na bardziej wymagającą zabawę - grę w wodnego kosza.
Niemożliwe, ale się spociłam. Idąc więc za ciosem, szybko udałam się do łaźni parowej, która wycisnęła ze mnie resztki wody. Zaglądnęłam też na kilka chwil do suchej sauny. Kojący odpoczynek dały mi cudownie ciepłe kamienne leżanki, z których naprawdę nie miałam długo ochoty zejść. Na koniec zajrzałam jeszcze przez jedno z okrągłych okien basenowych do środka siłowni. Sprzęt naprawdę zapierający dech w piersi. Szkoda, że na dworze zapadał zmrok i pora było wracać do domu. Musiałam więc tylko nasycić wzrok i obiecać sobie, że kiedyś wybiorę się tutaj na dłużej, aby wypróbować te wszystkie siłowe cudeńka. Poza tym zaczęło mnie ssać w żołądku i myślałam tylko o jednym, aby coś zjeść.
Kierunek restauracja Chata Góralska
Najpierw balansując między superautami, a potem idąc alejką z gustownymi latarniami wzdłuż niej, dotarłam do drewnianych drzwi Chaty. W ogromnej izbie z małymi okienkami, z kominkiem pośrodku było ciepło, spokojnie i swojsko. Jedyne, co mnie zraziło i sprawiło, że postanowiłam więcej już tu nie zaglądać, to mnóstwo wypchanego dzikiego ptactwa i innym zwierzęcych „trofeów”. Ale cóż, głód zwyciężył i z karty wybrałam czerwony barszczyk oraz cepeliny z surówką z buraczków. Porcje niezbyt imponowały wielkością. Przyznam szczerze, że po wytężonym wysiłku fizycznym mężczyzna zjadłby przynajmniej podwójną porcję. Dla mnie jednak wystarczyło. Kilka łyków piwa z beczki dopełniło reszty. Wyszłam zadowolona. Efektownie oświetloną alejką dostałam się na hotelowy parking.
A co z folderowym mottem - „Hotel Warszawianka odkryje Twoje umiejętności”?
Odkryłam u siebie dwie: gry (wprawdzie daleką od ideału, ale zawsze) w wodnego kosza, który zainstalowano w basenie rekreacyjnym w otoczeniu sztucznych palm i ... upychania ciężkiego zimowego odzienia w niezbyt pojemnej szafce na ubrania w przebieralni basenowej.